O tym, jak wiele można zrobić i jak rozbudzić nowe potrzeby w ramach działalności parafii, widać na przykładzie pielgrzymek. Osoby, które nigdy wcześniej nie ruszały się ze swojego miasteczka czy wsi, dzięki inicjatywie energicznego proboszcza mogły zobaczyć nie tylko Licheń, ale też często Rzym, Lourdes, Fatimę i marzą teraz o wyprawie do Ziemi Świętej. Poznawanie świata i idące za tym „otwarcie” stało udziałem tysięcy Polaków, w tym wielu emerytów, którzy odkryli świetny sposób spędzania wolnego czasu. Swoją drogą, ciekawe, czy ktoś zrobił badania na temat zmiany mentalności Polaków pod wpływem parafialnych pielgrzymek. To mogłoby być bardzo interesujące. Myślę, że idąc tym tropem, można zrobić bardzo dużo dobrego poprzez ożywienie bibliotek parafialnych. Jest to opcja dużo tańsza niż pielgrzymki, a możliwości otwierania umysłów i budowania wspólnoty ogromne. W każdej parafii z pewnością znajdzie się osoba chętna do poprowadzenia biblioteki (emerytowany nauczyciel, bibliotekarz, miłośnik książek). Pozyskanie darów dla biblioteki też nie powinno być trudne. Wszystkie przeprowadzki (a tych dzisiaj mamy sporo) zmuszają do książkowych remanentów w domach. Wiele osób, mając świadomość, że ich książki mogą zyskać drugie życie, chętnie odda je na wezwanie do parafialnej biblioteki. Miejsce też często jest – choćby w budowanych niegdyś licznie domach katechetycznych, różnych salach przy parafiach. I w takim miejscu biblioteka może być znakomitym miejscem spotkania, dyskusji, wymiany myśli. Zamiast przekazywać sobie parafialne plotki, osoby mogłyby spotykać się, by rozmawiać o książkach, bądź odbyć spotkanie z zaproszonym autorem. Świetnie pracujące przy parafiach zespoły charytatywne mogłyby rozszerzyć swoją działalność o czytanie książek osobom chorym, które czytać już nie są w stanie, albo dostarczanie książek tym, którzy jeszcze sami mogą czytać, ale nie mają siły dojść do biblioteki. Jest tu miejsce na wspaniałą współpracę międzypokoleniową: młode osoby mogą odwiedzać staruszków w domach z książkami, a „przyszywane babcie” organizować spotkania z książką dla maluchów. Skoro można było rozbudzić w ludziach potrzebę podróżowania (co wymaga jednak sporych pieniędzy), można też rozbudzić potrzebę (i modę) na czytanie.
To, co byłoby potrzebne, to dobra wola i przygotowanie merytoryczne. Powodzenie literatury „duchowej” rodem z dalekiego wschodu pokazuje, że ludzie są spragnieni takich treści. Gdyby wskazać im właściwe lektury zakorzenione w naszym kręgu kulturowym, chętnie by po nie sięgnęli. Tylko, że nikt tak naprawdę nie wskazuje. Z jednej strony mamy uczone dzieła niezrozumiałe dla zwykłego zjadacza chleba, z drugiej bestsellery księgarni katolickich, które swoim poziomem są często podobne do bestsellerów księgarni świeckich i… „świetnie się sprzedają”. A więc po fali książek związanych z Janem Pawłem II (których ludzie często tak naprawdę nie czytali, tylko „mieli” na półkach) przepisy kulinarne rozmaitych sióstr, nalewki według mnichów, zdrowe życie wedle reguł klasztornych i rosnąca w strasznym tempie ilość książek o diable i egzorcyzmach – widocznie Zły „dobrze się sprzedaje”. A pomiędzy tym znakomite książki, które mogłyby faktycznie zmienić życie czytelnika, gdyby na nie trafił. I tu widzę rolę prasy katolickiej, poczuwającej się do chrześcijaństwa inteligencji i duchownych. Rozmawiać o książkach, dzielić się swoimi czytelniczymi fascynacjami (a nie powoływać się na kazaniu, przekręcając nazwisko autora, na książkę, z „Materiałów homitletycznych”, której się wcale nie przeczytało). Marzy mi się próba zbudowania współczesnego kanonu literatury chrześcijańskiej: taka otwarta, nagłośniona medialnie dyskusja na temat 10 książek, które współczesny człowiek powinien przeczytać. Ciekawa jestem, co poleciłby np. biskup Ryś, biskup Nossol, ks. prof. Kracik, biskup Michalik, Janusz Poniewierski, Roman Kluska, Krzysztof Pawłowski, Szymon Hołownia czy ojciec Tadeusz Rydzyk. Gdyby taką dyskusję medialnie nagłośnić, wyobrażasz sobie, ilu ludzi sięgnęłoby po książki? Choćby z ciekawości.
A swoją drogą, na tych samych zasadach jak dokształca się bibliotekarzy bibliotek publicznych (fundacja Billa i Mellindy Gates stawia na biblioteki), można byłoby dokształcać tez bibliotekarzy bibliotek parafialnych i stworzyć dla nich portal informacyjny (co kosztuje dużo mniej niż gazetka na papierze). W dokształcanie i wymianę informacji można byłoby zaangażować uczelnie katolickie, ale przede wszystkim zwykłe osoby świeckie, które z racji wykonywanej pracy posiadają potrzebną wiedzę i chcą bezinteresownie zrobić coś pożytecznego. Parafia w naszym kraju jest bardzo blisko człowieka. I żadna biblioteka publiczna nie ma takich możliwości, by skłonić do czytania, jak środowisko parafialne.
Wszyscy dzisiaj mówią o nowej ewangelizacji, choć do końca nie bardzo wiadomo, co to jest. Ja sobie wyobrażam, że to życie bliżej Ewangelii. Chyba każdy inaczej widzi metody, do jakich trzeba w tej nowej ewangelizacji sięgnąć. Ale wydaje mi się, że ponieważ Ewangelia przekazana została nam w formie księgi, bez czytania nie da się ewangelizować siebie i innych. Tak wiec biblioteka parafialna, nawet gdy czyta się w niej powieści przygodowe, miałaby szanse stać się miejscem ważnym dla ewangelizacji.