Spacer po księgarniach w ostatnim tygodniu przed Świętami. „Spacer” oznacza już nie tylko wizytę w tradycyjnych księgarniach wokół Rynku + Długa i Podwale, ale też wejście do galerii handlowych i przeglądanie witryn sklepów internetowych. Już w ubiegłych latach widać zależność: im zimniej na polu (jesteśmy w Krakowie), tym bardziej ruch przenosi się z tradycyjnych księgarń do wielkich centrów i w sieć.
Większa wygoda, ciepło… a jednak czegoś żal. Żal księgarń, które już nie istnieją: na Placu Wszystkich Świętych (teraz cukiernia), na Dunajewskiego (sklep z odzieżą używaną), ale przede wszystkim brakuje Joli Podstawskiej, która w swojej małej „Jedynce” (od czerwca zaklejona szarym papierem szyba wystawowa) miała wszystkie te książki, które mieć należało, a jeśli nawet nie miała to sprowadzała „na jutro”. Można się było dowiedzieć, co ludzie czytają, na co czekają, co im się podoba, a co nie. A byli to ludzie wyjątkowi: rozmaici miłośnicy książek, którzy co najmniej raz w tygodniu wyruszali „w trasę” – czyli na obchód najważniejszych księgarń – tych „z duszą”. Dawno nikogo „w trasie” nie spotkałam. Czy zmieniły się szlaki? Czy „trasa” przeniosła się do Internetu? Bo jakoś sobie tych osób nie wyobrażam w galeriach.
Niezależnie od wszelkich sentymentów, postanowiłam ustalić, jakie książki Polacy znajdą w tym roku pod choinką, kto i w jaki sposób dokonał wyboru. Zaskoczenia nie ma: dominują „produkty prezentowe”, a więc książki sprzedawane w tekturowych puzdrach z rozmaitymi dodatkami, pakiety złożone z kilku książek w „specjalnych cenach”, wydania bardzo kolorowe, koniecznie w twardej oprawie, najlepiej z celebrytą na okładce (od kilku lat w okresie Świąt dobrze widziani są znani, którzy gotują – albo firmują gotowanie swoja twarzą). Niewątpliwie wskazówka dla wahających się nad wyborem prezentu jest lista bestsellerów. Zasada znana: trzeba, by książka ukazała się nie później niż z końcem listopada. Jeśli „wypali” i trafi na listę bestsellerów, to na zasadzie samospełniającej się przepowiedni, ma szansę być gwiazdkowym hitem – zajmuje najlepsze miejsca na półkach, jej okładka wydrukowana jest na pierwszych stronach gazetek reklamowych. Jeśli ktoś nawet miałby wątpliwość, co kupić, po wejściu do księgarni sieciowej, wątpliwości znikają. Ot, siła marketingu…
Różnica, w porównaniu z ubiegłymi latami jest taka, że niegdyś marketing był łaskawszy dla książek, które zdobyły ważne nagrody literackie. Nike czy Nobel dawały przepustkę na półki z bestsellerami, a więc nagrodzone książki miały przynajmniej możliwość zawalczyć o uwagę kupującego . „Książki twarzy” Bieńczyka czy powieści Mo Yana nie znajdziemy w Matrasie ani Merlinie (nakłady wyczerpane). Znajdziemy natomiast nowe, specjalne wydania, ze znaczkiem „tylko w Empiku” w rzeczonym Empiku. Wydawać by się mogło, że taka wyłączność na rzecz największej sieci przyniesie spektakularny sukces finansowy. Nic podobnego. Bieńczyk nie trafił do pierwszej czterdziestki bestsellerów. Jedna książka Mo Yana jest na odległym 20 miejscu. Natomiast sześć pozostałych książek finalistek Nike, laureaci Nagrody Literackiej Gdynia, Nagrody Kościelskich czy Angelusa zupełnie giną pod stosami paradnych prezentów i bestsellerów.
To, co wydaje mi się w tym roku najbardziej interesujące, to los e-booka, jako gwiazdkowego prezentu. Wyobrażam sobie, że można komuś podarować czytnik. Ale jak w naszym narodzie, tak przywiązanym do książki w bardzo materialnej „twardookładkowej” postaci podarować komuś ulotny plik? Sama do własnych potrzeb chętnie kupuję e-booki. Wydaje mi się jednak, że dawanie ich w prezencie wymaga wielkiej zmiany mentalności. Pewnie do tego dojdziemy, ale kiedy i na jakich zasadach?