Przepis na bestseller

Przygotuj: autorkę lub autora, który podoba się kobietom (panowie mniej czytają), temat, będący akurat w modzie (bądź na bieżąco – wampiry się kończą i przechodzą w fantazje erotyczne, a może i to już jest passé?). Wszystko to zapakuj w adekwatną okładkę i podpisz działającym na wyobraźnię tytułem. Dodaj „blurb” czyli pochwałę dzieła podpisaną przez celebrytę. Informacja, że to „międzynarodowy bestseller” była tyle razy wykorzystywana, że dziś już nie działa.
Rozpocznij zmasowaną promocję. Rozciągnięcie jej w czasie skutkuje, jak słabo nagrzany piekarnik – zakalcem. A więc w każdym medium, na każdej witrynie w księgarni, a jak masz pieniądze, to na bilbordach, musi się pojawić twoja książka. Masz dwa tygodnie. Jeśli w tym czasie nie przekonasz wszystkich (księgarzy, czytelników, dziennikarzy), że to bestseller – przegrałeś.
Po dwóch tygodniach podgrzewania zniknie cały nakład, a ty możesz myśleć nie tylko o dodrukach, ale też o wersji audio, z obrazkami, a nawet z animacjami… Delektuj się sukcesem i podawaj potrawę w coraz to nowych wersjach.
W przypadku prawdziwej literatury przepis jest niestety bardziej skomplikowany.

Czytelniczy fast food

Czy promując przygotowany cynicznie, z nadzieją na szybki zarobek „produkt literacki”, nawet w tradycyjnej postaci papierowej książki  promujemy literaturę?

Promujemy czytelnictwo, a więc wybór konkretnej aktywności, spośród wielu możliwych. Czytelnik, nawet grafomańskiej, głupiej  książki, musi się skupić, śledzić linijki tekstu, łączyć zdania w ogólniejsze sensy. Ćwiczy umiejętności, których nie zdobędzie osoba skacząca wzrokiem po  komputerowym  „contencie”.  Być może nigdy nie  uda mu się przebrnąć przez wartościową literacko książkę, jak nie każdy niedzielny turysta jest w stanie i chce wyjść na Kozi Wierch. Ale przynajmniej taka możliwość pojawia się w jego polu widzenia.

Tęsknota za krytykiem

Barnard Pivot jest na Twitterze. Pierre Assouline prowadzi  najpopularniejszego we Francji  bloga literackiego, który wspiera wpisami na Fecebooku i Twitterze.

A moich ulubionych krytyków coraz trudniej znaleźć w prasie. Kiedyś bywali w dziennikach, tygodnikach… Teraz pochowali się w niskonakładowych kwartalnikach. Zasiadają czasami w jury nagród, ale ponieważ werdykt ustalany  jest zbiorowo, do końca nie wiadomo, co się komu podoba…

To wielka frajda móc dowiedzieć się od dobrego krytyka , co czytać, na jakiego pisarza zwrócić uwagę. Czy „gwiazdki” przy okładkach  na zawsze  mają zastąpić kompetentnych ludzi? Nadeszły czasy tolerancji dla rozmaitych gustów, każdy może być twórcą. A jednak marzy mi się, żeby ktoś spróbował to uporządkować i żeby znalazł medium, w którym jego głos był słyszany.

 

Patronat medialny

Przełom roku to czas wypełniania najrozmaitszych wniosków dotacyjnych. Coraz ważniejszym punktem w takich wnioskach staje się „promocja wydarzenia”. I bardzo dobrze. Natomiast wyznacznikiem dobrej promocji, dla autorów formularzy, często są „patronaty medialne”.  Prawdopodobnie chodzi o to, że im więcej patronatów i im są one „mocniejsze”, tym „promocja wydarzenia” wyżej oceniana. Jeszcze kilka lat temu, takie rozumowanie było jak najbardziej uzasadnione. Natomiast dziś nieprzemyślanymi patronatami można przedsięwzięcie zabić. Skończyły się czasy dominacji kilku mediów, które były w stanie za pomocą krótkiej wzmianki kreować mody.  Dziś trudno jest (poza jednym wyjątkiem) dotrzeć do odbiorców  za pomocą jednego radia czy jednej stacji telewizyjnej. Im publiczność młodsza, tym bardziej rozproszona. Patronat medialny, poprzez ekspozycję logotypu patrona, uprzywilejowuje jedno medium z danej grupy, w  stosunku do innych. To jakby powiedzenie całej reszcie: jesteście mniej ważni. I często organizatorzy potem słyszą: powiedzielibyśmy o was naszym odbiorcom, ale oznacza to pośrednio promowanie waszego patrona medialnego, a naszego konkurenta. I trudno się takiej reakcji dziennikarzy dziwić.  Dlatego skuteczność patronatów medialnych, jako narzędzia promocyjnego przechodzi do historii. Dziś trzeba tropić i znajdować potencjalnych odbiorców  w rozmaitych równoległych kanałach informacyjnych, nikogo przy tym nie uprzywilejowując.  Kluczem do sukcesu nie jest już patronat medialny, ale dobry, najlepiej multimedialny materiał informacyjny, który „rozsieje się” wśród potencjalnych odbiorców. A stworzenie takiego materiału to dużo większa sztuka niż pozyskanie patrona medialnego.

Kto znajdzie pracę w wydawnictwie przyszłości?

jak znaleźć pracę w wydawnictwie-agencja promocyjna OKORozmowa z dziewczyną, która marzy o pracy w redakcji wydawnictwa. Zastanawia się, jakie studia najlepiej ją do tego przygotują.
Jeszcze niedawno odpowiedź byłaby oczywista: młodzi ludzie marzący o wydawaniu książek wybierali studia polonistyczne. To było takie naturalne: pokoje redakcyjne, a w nich kompetentne, bardzo kulturalne panie z grubymi słownikami w zasięgu ręki.
Gdy pojawiła się możliwość swobodnego wydawania literatury zagranicznej, wzrosła rola absolwentów filologii obcych: najpierw jako tłumaczy, a w miarę rozwoju rynku, odkrywców, wyszukujących w zagranicznych katalogach książki warte przetłumaczenia. Obok tego pojawili się historycy, psychologowie, filozofowie, teologowie – wydawcy książek specjalistycznych.
Graficy towarzyszyli wydawcom zawsze, a wraz z rosnącą konkurencją, ich rola rosła. Produkcja pięknej książki, to już nie tylko dobra okładka, ale też eleganckie wnętrze, często bogato ilustrowane. Jednym słowem książka od pierwszej do ostatniej strony zrobiona przez grafika, nie tylko przez składacza.
Wraz z nastaniem audiobooków, pojawiło się zapotrzebowanie na reżyserów i montażystów dźwięku. I tak do świata wydawniczego wkroczyli zupełnie nowi ludzie, najczęściej po praktyce w radiu.
Co będzie dalej? Prawdopodobnie już za chwilę redakcje powiększą się o twórców filmów i animacji, najlepiej 3D, a przede wszystkim o informatyków, którzy wszystkie elementy składające się na książkę przyszłości będą potrafili połączyć w atrakcyjną całość i zabezpieczyć przed piratami.
Jakie zatem studia powinna wybrać, by znaleźć dla siebie miejsce w wydawnictwie przyszłości?

13 przepowiedni na 2013

1. E-booki coraz szybciej będą wypierać książki papierowe.
2. Znikną tradycyjne księgarnie, handel książką przeniesie się do sieci. Książki drukowane będą, jako produkt ekskluzywny, na indywidualne zamówienie
3. Poza dziełami współczesnymi, wszystkie książki dostępne będą w sieci nieodpłatnie.
4. Dzięki zastosowaniu coraz doskonalszych elektronicznych tłumaczy, w przypadku wszystkich książek, poza literaturą piękną, zniknie bariera językowa.
5. Biblioteki przekształcą się w centra informacji, z których można będzie korzystać nie wychodząc z domu.
6. Wzrośnie rola działających w Internecie społeczności, które połączą podobne, często niszowe, zainteresowania
7. Spotkania i festiwale literackie odbywać się będą głównie w sieci, sporadycznie w realu. Zniknie zwyczaj składania przez autorów autografów na książkach, bo nie będzie czego podpisywać – tego bardzo szkoda, ale Homer też nie podpisywał….
8. Zmianie ulegnie formuła targów książki: będą to spotkania branżowe, polegające na prezentowaniu nowych rozwiązań technicznych i wymianie doświadczeń. Regały z książkami zastąpione zostaną sprzętem do prezentacji plików.
9. Dalszemu rozproszeniu ulegać będą media, przeniosą się do sieci i dostępne będą na żądanie.
10. Pojawi się nowy interaktywny produkt, łączący w sobie elementy tekstu pisanego, filmu, animacji, dźwięku i obrazu.
11. Stworzony zostanie zupełnie nowy model biznesowy dla rynku książki.
12. Rola wydawcy, jako pośrednika pomiędzy autorem a czytelnikiem i gwaranta jakości, pozostanie nadal ważna, jednak będzie on zmuszony znacznie poszerzyć swoje kompetencje: nie tylko opracowywać tekst pisany, ale także wzbogacać go o coraz bardziej efektowne elementy multimedialne. Wzrośnie rola wydawców „niszowych”. Coraz bardziej będzie się rozwijał „self-publishing”.
13. Pojawi się nowa usługa, polegająca na dobieraniu dostępnych w sieci treści do potrzeb konkretnego odbiorcy (osobisty sekretarz). Może będzie ją wykonywał człowiek, a może będzie to odpowiednia aplikacja?

Fajni ludzie

Szkolenie w związku z europejskimi grantami na tłumaczenia literackie. Można dostać (choć konkurencja duża) pieniądze na tłumaczenie literatury pięknej. Wiadomo, że nie chodzi o tłumaczenia bestsellerów, tylko książek „o wysokiej wartości artystycznej”, a więc najczęściej niszowych. Szansa na zarobek – niewielka. Za stołem siedzi około 20 osób: tłumacze, przedstawiciele małych wydawnictw lub fundacji mających w statucie wydawanie książek. Atmosfera świetna. Czuć, że  naprawdę wierzą w utwory, które chcą przetłumaczyć. Ciekawi świata, otwarci … świetni ludzie. Na dodatek, dzięki Internetowi, wcale nie muszą zderzyć się z bezwzględnymi realiami rynku. Ich książki, tłumaczone nie tylko z niemieckiego czy angielskiego, ale także  z słowackiego, bułgarskiego, węgierskiego, katalońskiego itd. faktycznie mają szansę dotrzeć do czytelników.  A  takich poszukujących czytelników w Polsce  coraz więcej.