… i sam na niej zarabiaj” (w domyśle – wielkie pieniądze).
Takie obietnice pojawiają się w coraz liczniejszych wydawnictwach self – publishingowych. Ludzie w to wierzą, a więc piszą, wysyłają przez Internet tekst, który jest automatycznie łamany, a nowoczesna drukarka cyfrowa „wypluwa” gotową, oprawioną książkę (za odpowiednią opłatą oczywiście). I tu bardzo często następuje rozczarowanie. Bo jakoś obiecanego sukcesu nie widać.
Nikt głośno nie mówi, że samo nadanie tekstowi formy książki, nie czyni z niej jeszcze literatury. Za powodzeniem pisarzy, którzy odnieśli sukces, stoi ich ogromna praca nad zbieraniem materiałów i budowaniem warsztatu, wysiłek redaktorów, którzy pomagają opracować ostateczny tekst i grafików, którzy sprawiają, że książka jest piękna.
Dobrze jest, gdy ludzie chcą tworzyć. I jeśli mają taką ochotę, mogą to robić nie oglądając się na nic – po prostu dla własnej przyjemności. Bywa, że efekty są całkiem dobre.
Ale takie „pójście na żywioł” powinno być świadomą decyzja człowieka, który wie, z jakich narzędzi stosowanych przez profesjonalnych twórców rezygnuje i z jakim ryzykiem się to wiąże.
Ktoś, kto swoje pisanie traktuje poważnie i chce się rozwijać, powinien nastawić się na bardzo ciężką pracę. Warto też znaleźć osobę, która ją oceni, „wyłapie” błędy i wskaże kierunek rozwoju.
I nie wolno zapomnieć, że bez mocnej promocji i sprawnej dystrybucji, o najlepszej nawet książce wiedzieć będą jedynie najbliżsi znajomi autora.